"BULLET TIME"
- technika użyta w "Matrixie" do przedstawienia scen walk. Dany obiekt, np. skaczący bohater, jest fotografowany przez 100 nieruchomych aparatów (ustawionych dookoła niego), które wykonują serię wielu zdjęć (około 1200 na minutę). Następnie zdjęcia te są skanowane do komputera i układane w serię przypominającą sceny z filmu animowanego. Komputerowo dorabiane są także ujęcia przejściowe, które nie zostały uchwycone przez aparaty. Taka seria zdjęć może być zaprezentowana odbiorcy szybciej albo wolniej bez utracenia ostrości obrazu. można też odnieść wrażenie, że kamera obraca się dookoła postaci.
Technika ta została potem wykorzystana w innych filmach (np. w "Aniołkach Charliego"), grach komputerowych (Max Payne) oraz sparodiowana w "Shreku" i w serii Straszny Film. Do połowy 2002 roku "bullet time" pojawił się w ponad 20 różnych filmach.

     Braciom Wachowskim oczywiście nie spodobało się to, że ich "bullet time" wykorzystany został w tak wielu innych filmach, więc postanowili wymyśleć coś nowego i zaskakującego. Tym razem będzie to technika nazywana "virtual cinematography". Dzięki niej ma zatrzeć się granica między rzeczywistością a efektami komputerowymi. W czasie walki Neo z Agentem Smithem nie będzie można np. rozpoznać, który z Hugo Weavingów jest prawdziwym aktorem, a który tylko efektem specjalnym. Taka sama technika zostanie wykorzystana także do przedstawienia pojazdów, przedmiotów i pokojów oraz wszystkiego, co sobie wymarzą Wachowscy.

OSTRA JAZDA


    Na efekty wizualne w drugim „Matriksie" wydano fortunę. Gigantyczna ekipa informatyków, pirotechników, dekoratorów robiła wszystko, by nas zadziwić. Nauczyli Neo latać, sklonowali agenta Smitha i urządzili pokaz kung-fu na dachu pędzącego tira.

Keanu Reeves zgodził się poczekać na swoją gażę (38 min dolarów), aż druga i trzecia część „Matriksa" przyniosą zyski. Wszystko po to, by udało się zrealizować wizje Wachowskich. A były one śmiałe. Bracia reżyserzy chcieli bowiem stworzyć efekty wizualne nic do podrobienia. Pierwszy „Matrix" odniósł gigantyczny sukces, ale zaraz pojawili się naśladowcy. Wykorzystywali elementy z „Matriksa" w reklamie czy w innych filmach. Wachowskich najbardziej zirytowały sceny walki z „Aniołków Charliego". Tym razem postanowili nakręcić sekwencje, których nikt nie zdoła skopiować.
Według producenta Joela Silvera efekty specjalne do nowych „Matriksów" biją na głowę wszystko to, co dotychczas widziano w kinie. - Nasi fani, jak również renoma pierwszego filmu, nie pozwalają nam nakręcić czegoś kiepskiego - mówił w wywiadzie Silver. - Poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko.
Twórcy nic żałowali czasu ani pieniędzy, by tę poprzeczkę przeskoczyć. „Matrix Reaktywacja" i „Matrix Rewolucje" kręcone były jednocześnie. Prace trwały cztery lata. Zdjęcia kręcono trzy miesiące w Ameryce i dziewięć miesięcy w Australii w 2001 i 2002 roku.
Gdy pierwszy „Matrix" kosztował 65 min dolarów, budżet „Reaktywacji" był już niemal dwa razy większy: wyniósł 127 min. „Rewolucje" kosztowały 110 min.
Dla porównania, bardzo efektowne pod względem wizualnym trzy części .Władcy Pierścieni" kosztowały kolejno 109, 94 i 94 mln dolarów.

SZYBCIEJ, GŁOŚNIEJ, STRASZNIEJ
Kulminacyjną sceną filmu jest niezwykły pościg na autostradzie. Trinity i Morfcusz usilnie szukają stacjonarnej linii telefonicznej, by przeprowadzić Keymakera z matriksa do rzeczywistego świata. Żeby dotrzeć do najbliższego telefonu, muszą przejechać fragment autostrady, co nie jest szczególnie bezpieczne. Wróg może przecież czyhać w każdym samochodzie.

- W przeszłości filmy raczyły nas wieloma zapierającymi dech w piersiach scenami pościgów samochodowych, ale na pewno nie widzieliście jeszcze takiej jazdy - zapowiada David Ellis, drugi reżyser odpowiedzialny za tę sekwencję. Nakręcił miedzy innymi: walki kung-fu na dachu tira i tylnym siedzeniu cadillaca oraz pościg motocyklowy pod prąd.
Szukanie odpowiedniego pleneru trwało miesiącami. Żadna z istniejących autostrad nie spełniała jednak wymagań braci Wachowskich. Zdecydowano się więc zbudować scenografię za 2,4 min dolarów. Na terenie dawnej bazy amerykańskiej marynarki wojennej w Alameda w Kalifornii powstała pięciokilometrowa pętla z wszystkim, co niezbędne: pasami, plotkami, znakami drogowymi, wiaduktem. Nakręcenie sceny trwającej 25 minut trwało kilka tygodni, podczas których wywożono na złom kolejne pojazdy. Twórcy jednak są pewni, że pościg w „Matriksie" przejdzie do historii kina.
Jednak nie będzie to jedyna warta obejrzenia scena w filmie. Jak w każdym porządnym kinie akcji będą też wybuchy i pożary. Specjalna ekipa czuwała nad eksplozjami helikopterów i budynkami wylatującymi w powietrze. Przed detonacją dokonywano czasem kilkudziesięciu i więcej prób na makietach, dokładnie odmierzając proporcje ładunku, by stworzyć idealne mieszanki substancji wybuchowych. Używano także oleju w sprayu, by podtrzymywać ogień. Eksplozja miała być bowiem nie tylko skuteczna i bezpieczna, ale i ładnie prezentować się na ekranie.
Podczas kręcenia ze względu na olbrzymi hałas detonacji trzeba było ewakuować znajdujących się w okolicy ludzi i zwierzęta, przede wszystkim hodowane w tej okolicy konie wyścigowe. Autokary przewoziły na czas eksplozji całe rodziny na lunch w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów restauracji. Konie wywożono na kilka godzin na odległe pastwiska.
Niektóre sceny powtarzano w nieskończoność, by uzyskać optymalny efekt.

W kinie wiele było scen pościgów, ale takiej jazdy jeszcze nie widzieliście

Nic dziwnego, że we współpracującej ze scenografem firmie modelarskiej produkowano dziesiątki i setki modeli helikopterów, pojazdów i komputerów. Codzienni powstawały nowe telefony komórkowe, martwi bohaterowie, części ciała, a także okulary Keanu Reevesa. Dwudziestu modelarzy ledwo nadążało z pracą.

 

 

Agent jak wirus. Wśród stu klonów agenta Smitha tylko jeden był aktorem. Który? 

   Na planie pracowało naraz zawsze co najmniej kilka kamer, o różnych obiektywach, by łapały ujęcie z różnych perspektyw. Twórcy eksperymentowali też z techniką flow-mo. Polega ona na ustawieniu wokół filmowanej sceny setek aparatów fotograficznych wykonujących w sumie 1200 zdjęć na sekundę, z których klatka po klatce, jak w tradycyjnym animowani filmie, układa się całe ujęcia. Dzięki tej żmudnej pracy można uzyskać niezwykłą płynność ruchów.
To, czego nie udało się stworzyć w. świecie rzeczywistym, powstało w komputerze. W drugiej i trzeciej części jest 2500 takich scen za 100 min dolarów.
W pierwszym „Matriksie" było 412 scen komputerowych. Wyprodukowała je firma Manix, która okazała się zbyt mało wydajna na potrzeby drugiej i trzeciej części filmu. Na potrzeby produkcji założono więc nową gigantyczną firmę Esc. Należący do niej sprzęt informatyczny zajął hangar o powierzchni ponad 22.000 metrów kwadratowych. Okazjonalnie Esc korzystała z pomocy sześciu mniejszych firm.
Wirtualne prace koordynował John Gaeta: zdobywca Oscara za efekty wizualne w pierwszym „Matriksie". Zdaniem Gaety stworzone przez niego komputerowe zdjęcia trudno odróżnić od rzeczywistych ujęć filmowych.
Gaeta starał się stworzyć doskonałą iluzję. W jednej ze scen Neo walczy z setką agentów Smithów (Smith w drugim „Matriksie" rozprzestrzenia się jak wirus). Tylko jeden z nich to aktor Hugo Weaving. I naprawdę trudno zgadnąć który.
Efekt osiągnięto za pomocą programu komputerowego obmyślonego specjalnie na potrzeby „Matriksa". Wachowscy nazwali tę technologię „wirtualną kinematografią cyfrową".
Najpierw przy użyciu pięciu kamer cyfrowych o doskonałej rozdzielczości nagrywa się scenę z udziałem aktora. Kamery są tak dokładne, że rejestrują nie tylko rysy twarzy i koloryt skóry, ale także najdrobniejsze piegi, pory oraz meszek porastający ciało. W ten sposób odtwarza się także przedmioty, np. samochody czy śmigłowce.
Nakręcone sekwencje trafiają do komputera. Zapamiętuje on wszystkie dane o filmowanym obiekcie. Po dokonaniu skomplikowanych obliczeń jest on w stanie stworzyć na podstawie zapamiętanych danych dowolne sceny. Jakie? To już zależy od wyobraźni reżysera. Wirtualny bliźniak aktora czy rekwizytu może wszystko: latać, ginąć w płomieniach, rozpadać się na kawałki albo rozmnażać - jak w wypadku wspomnianej wyżej sceny.
Neo w pewnym momencie szybuje z prędkością kilku tysięcy mil na godzinę. Trudno byłoby namówić do tego Keanu Reevesa, choć jest bardzo wysportowanym aktorem.
- Słyszałem, jak twórcy „Gwiezd­nych wojen" przechwalali się, że 97 procent scen kręcili metodą cyfrową - komentował Gaeta osiągnięcia konkurencji. - Ale ich filmy są bezduszne. Zrezygnowali z głębi na rzecz najnowszych technologii.
Jego zdaniem efekty wizualne z „Matrix Reaktywacja" i „Matrix Rewolucje" będą kamieniem milowym w historii kina. O czym niedługo się przekonamy.